Ćmy sfilmowane w 6000 kl/s
Na poświęconym owadom kanale "Ant Lab" na Youtube pojawił się film prezentujący kilka gatunków ciem. Owady te sfilmowano z klatkażami dochodzącymi do 6000 kl/s.
Film można obejrzeć poniżej.
W przeciwieństwie do poprzedniego materiału o owadach, tym razem twórcy nie rozpisywali się na temat użytego sprzętu, możemy jednak domyślać się, że w ruch znowu poszła któraś kamera marki Phantom. Udostępniono za to listę "bohaterek" filmu, którą przytaczamy poniżej:
- Dryocampa rubicunda
- Antheraea polyphemus
- Marathyssa inficita
- Spilosoma virginica
- Eudryas grata
- Nadata gibbosa
- Paonias excaecatus
Komentarz można dodać po zalogowaniu.
Zaloguj się. Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta zarejestruj się.
Nie wiem czy śledzenie oka działało tu prawidłowo :) tajemnicą jest też to jaki system stabilizacji tu wykorzystali.
Przy tych prędkościach system stabilizacji raczej zbędny ;)
@PeterLeonard
a to niby czemu stabilizacja jest zbędna?
Zorr - bo cały filmik drwa tyle że ci ręka nie zdąży drgnąć ;)
Ano właśnie - może nie jest potrzebna, żeby poszczególne zdjęcia były ostre, ale żeby film był płynny?
Cyberant - słuszna uwaga! :D
Nawet przy 100-200 kl/s filmowanie z ręki często przechodzi bo "telepka" jest tak wolna, że nie przeszkadza. Więc przy czterocyfrowych klatkażach stabilizację można całkowicie olać.
A co do "śledzenia" to po prostu ćma wyleciała z głębi ostrości. Biorąc pod uwagę, że naprawdę robiła to ok. 200x szybciej niż na nagraniu, to żaden system AF ani ostrzyciel by za nią nie nadążył. A przymknąć bardziej też ciężko, bo takie klatkaże wymagają super krótkich czasów migawki i ani się człowiek obejrzy, a okazuje się że w studiu potrzebuje dwóch słońc żeby ekspozycja się zgadzała. Zresztą to dlatego Phantomy potrafią mieć bazowe ISO typu 12500 albo 40000.
@cyberant
przez 1min kręcenia pierwszego owada nie drgnie Ci ręka?
To Ty masz statywy nie ręce ;-)
@cyberant
ok rozumiem, iż cała scenka odtwarzana przez 1min trwała bodajże 1/3sek w rzeczywistości.
@Zorr - Dokładnie
Alez fajne stworzonka, normalnie polubilem je calym sercem.
Starlem sie nie krzywdzic bez powodu, ale jak mnie ktoras wkurzyla to gazeta szla w ruch, a teraz juz nie dam rady.
Fajne, ale generalnie łuskoskrzydłe (ćmy i motyle) są do bólu nudne ;)
O wiele ciekawsze w locie są chrząszcze, w przypadku budowy których dochodzi do kilku komplikacji. Pierwsza para skrzydeł jest twarda i w zasadzie nie służy do lotu. Druga para, schowana w trakcie spoczynku, jest dwukrotnie złożona jak scyzoryk. Przed startem owad musi wykonać całą sekwencję ruchów by polecieć. Wygląda to niesamowicie. Przykładowo:
link
Imponujące! Czy te największe chrząszcze potrafią jeszcze latać (jak choćby dropy i indyki), czy już tylko człapią jak pingwiny, kiwi i inne kazuary?
Latają. Choć wiele pokaźniejszych gatunków tę zdolność utraciło, np. afrykańskie trzyszcze Manticora.
Pod względem długości samego ciała z latających olbrzymów królem byłby chyba Titanus giganteus, osiągający ok. 18 cm. Dłuższe są bodaj tylko Dynastes hercules, ale niemal połowę ich długości stanowią charakterystyczne rogi.
Pod względem masy ciała wygrywają krewniacy naszych żuków - przedstawiciele rodzajów Megasoma i Goliathus. Jako dorosłe ważą po kilkadziesiąt gramów (jako larwy nawet 200 g!).
W Polsce niezłe wrażenie może zrobić borodziej próchnik (Ergates faber). Przy ponad 60 mm długości ciała + jeszcze długich czułkach i warkocie skrzydeł jak samolot, po zmroku może kogoś przyprawić o zawał serca :D To rzadki i chroniony gatunek, widziałem jego rójkę tylko raz w życiu w okolicach Cedyni. Piękny widok.
O! Coś mi takiego przeleciało kiedyś przy uchu i dotąd myślałem, że to jakaś strzyga albo inna omacnica*!
---
* Ta ostatnia to z Wiki... ;)
W tej chwili jest rójka relatywnie pospolitego dyląża garbarza (Prionus coriarius). Przy ok. 50 mm długości ciała, też wygląda dość efektownie. Latają aktywnie w ciepłe noce. Jest jeszcze szansa, o podobnej porze, na trafienie na naszego największego chrabąszcza, wałkarza lipczyka (Polyphylla fullo). Również występuje w sosnowych lasach, na bardzo piaszczystych glebach, więc najwięcej go powinno być nad morzem.
ThnX! Ale jak wejść do lasu i nie zostać zjedzonym przez komary (a na łąkach przez bąki)? Jedyny sposób jaki nam się sprawdza, to rower (i to tak raczej żwawo).
Faktycznie, chyba pozostaje tylko szybki ruch :D
Generalnie raczej olewam krwiopijców. Idzie się przyzwyczaić, z małym wyjątkiem dla meszek. Jak już bardzo muszę, to używam Muggi, tej tropikalnej. Kilka razy w roku, na spryskanie się większą dawką DEET, można sobie pozwolić ;)
No więc nasze muszą być zdesperowane, bo ikarydyna pomaga, gdy wjeżdżamy do lasu, ale gdy wracamy zmęczeni i spoceni to jakby mniej... (chyba, że po prostu wracamy wolniej?).
Pot i wydychany C02 to atraktanty dla owadów, no i część repelentów wietrzeje lub się zmywa z potem. Stąd pewnie taki efekt.