Lunety pod lupą
2. Walka z kolorkami

Problem ten został zauważony już przez pierwszych konstruktorów lunet. Na początku radzono sobie z nim budując bardzo długie instrumenty. Soczewki o bardzo dużych ogniskowych, słabiej załamują światło, a przez
to różnice w ogniskowaniu się fal o różnej długości są mniejsze. Nic więc dziwnego, że lunety gdańskiego astronoma Jana Heweliusza osiągały rozmiary nawet 45 metrów!

W 1829 roku Joseph Lister znalazł częściowe rozwiązanie problemu. Zauważono, że szkło różnych gatunków inaczej załamuje światło. Tą zdolność opisuje się współczynnikiem załamania, który jest niczym innym jak stosunkiem prędkości światła w próżni do prędkości światła w rozważanym ośrodku. Dla powietrza wynosi on 1.0003 i zwiększa się wraz z gęstością materiału przez który przechodzi światło. W typowym szkle optycznym zawiera się on w przedziale od 1.4 do 1.8. Połączenie dwóch popularnych rodzajów szkła (kron o współczynniku załamania 1.52 i flint o wspólczynkiu 1.67) poprzez sklejenie ich w jedną soczewkę o odpowiednim kształcie, powodowało że skrajne długości fali odbierane przez nasze oczy, czyli fale fioletowe i czerwone, skupiały się już prawie w jednym punkcie. Tak skonstruowany obiektyw nazywa się achromatem. Do dziś jest to najbardziej popularny obiektyw w soczewkowych teleskopach amatorskich czyli tak zwanych refraktorach.
Tak jak napisałem wcześniej problem nie zniknął jednak całkowicie. O ile promienie niebieskie i czerwone skupiały się w achromacie prawie w jednym punkcie, fale odpowiedzialne za światło zielono-żółte miały swoje ognisko wyraźnie bliżej soczewki.
