Canon EOS w astrofotografii - część II
1. Canon EOS 6D w praktyce
Ponieważ w astrofotografii zupełnie nie liczy się autofokus, jakość wizjera czy szybkostrzelność, a znaczenie ma waga (lżejszy aparat jest mniejszym obciążeniem dla montażu paralaktycznego) oraz jakość obrazu przy długich czasach naświetlania, to właśnie Canon EOS 6D wydaje się być najlepszą pełnoklatkową propozycją dla początkującego lub nawet zaawansowanego astrofotografa. Nic więc dziwnego, że w tym artykule zajmiemy się omówieniem jego własności i pokażemy, jakie efekty możemy nim uzyskać.
Zacznijmy od wyników naszych testów laboratoryjnych. Pełny test tego aparatu możemy przeczytać tutaj. W tym artykule przypomnijmy tylko rzeczy najbardziej istotne, jeśli chodzi o astrofotografię. Wykres szumu na plikach RAW jest zaprezentowany poniżej.

Widać wyraźnie, że nawet na czułościach ISO 1600–3200 szum jest mały, tak więc ich używanie jest całkowicie bezpieczne i pozwala uzyskać w pełni użyteczne obrazy.
W poprzedniej części tego cyklu prezentowaliśmy darki (a więc ekspozycje bez dopływu światła rejestrujące tylko szum termiczny) dla aparatów starszej generacji. Zobaczmy teraz jak wygląda 3-minutowy dark dla EOS-a 6D uzyskany dla czułości ISO 1600 na pliku JPEG prosto z aparatu.
Można przewrotnie napisać: widać, że nic nie widać. I to bardzo dobrze! Nawet przy zastosowaniu długiego czasu ekspozycji i stosunkowo wysokiej czułości, obraz pozbawiony jest kolorowego szumu i efektów grzania się elektroniki, czy też niewłaściwego odprowadzania ciepła z korpusu.
Aby zobaczyć jakikolwiek sygnał i sprawdzić czy jest on jednorodny trzeba wywołać plik RAW bez interpolacji i pokazać go w zakresie zliczeń 1025–3072. Warto tutaj przypomnieć, że 14-bitowe RAW-y umożliwiają rejestrację maksymalnie 16384 zliczeń, a poziom bias jest ustawiony na wartości 2048. Tak wywołany dark, dla czułości ISO 1600, jest pokazany na poniższym rysunku.
![]() |
Ponownie nie mamy do niego najmniejszych zastrzeżeń. Rozkład zliczeń jest bardzo równomierny, nie widać żadnego efektu grzania się elektroniki czy też oznak bandingu. Tym samym nie mamy wątpliwości, że w przypadku EOS-a 6D zakres ISO 800–3200 jest odpowiedni i bardzo bezpieczny do zastosowań astrofotograficznych.
Po tym trochę laboratoryjnym wstępie, przejdźmy do zastosowań bardziej fotograficznych. Na początku mały wstęp. Astrofotografię można podzielić na dwie dziedziny. Pierwsza to astrofotografia sytuacyjna, czyli zdjęcia obiektów na niebie bardziej ulotnych, które na dodatek można ładnie wpasować w elementy krajobrazu. Piszę tutaj o zdjęciach meteorów, jasnych komet, wszelkiego rodzaju koniunkcji jasnych obiektów, obłoków srebrzystych czy zórz polarnych. Fotografia ta nie wymaga stosowania drogich montaży paralaktycznych, wielu godzin naświetlania, składania dziesiątków czy setek zdjęć w skomplikowanych i specjalistycznych programach. Jednocześnie, moim skromnym zdaniem, jest fotografią przez duże F. Wymaga bowiem od fotografa zastanowienia, umiejętnego doboru kadru, czasu naświetlania, przysłony i czułości, a jednocześnie trochę szczęścia, żeby np. obiekt astronomiczny, który fotografujemy pojawił się dokładnie tam gdzie chcemy i zaplanowaliśmy.
Drugą dziedziną astrofotografii jest astrofotografia klasyczna. W jej przypadku musimy dysponować montażem paralaktycznym, który nadąża za dobowym ruchem sfery niebieskiej i jasnym teleobiektywem, który ustawiamy w okolicach maksymalnego otworu względnego. W tej dziedzinie astrofotografii nie liczą się zupełnie nasze zdolności fotograficzne czy artystyczne. Ogromne znaczenie mają za to dokładność, precyzja i cierpliwość, a także umiejętność obsługi programów do składania zdjęć i ich obróbki. W tym przypadku wykonujemy jak najwięcej ekspozycji o czasie naświetlania typowo kilku minut, wykonujemy obrazki kalibracyjne typu bias, dark i flat, a następnie tak zebrany materiał wrzucamy do specjalnych programów. Jest ich kilka – część oczywiście płatna – ja ze swojej strony mogę polecić darmowy program IRIS, który robi wszystko co trzeba, a jednocześnie ma bogaty opis zawierający wiele przykładów, co pozwala szybko i sprawnie nauczyć się jego obsługi.
Zacznijmy od pierwszego typu astrofotografii. Ostatnio, Canon EOS 6D wyposażony w obiektyw Canon EF 16–35 mm f/2.8L II USM pojechał ze mną na norweskie Lofoty, gdzie w ramach Fotomisji Optyczne.pl próbowaliśmy uchwycić zorze polarne. Mieliśmy trochę szczęścia i trochę pecha. Szczęście polegało na tym, że największy od grubych kilku miesięcy wybuch na Słońcu pojawił się dokładnie podczas naszego pobytu na Lofotach. Pech polegał na tym, że mało stabilna pogoda na norweskich wyspach nie pozwoliła nacieszyć się tym zjawiskiem tak, jak byśmy chcieli. Okoliczności spowodowały więc, że trudno było myśleć nad kadrem i jego kompozycją, a aparat z obiektywem celowało się po prostu tam gdzie była dziura w chmurach i gdzie widać było zorzę.
Poniżej kilka przykładów z nocy z 27 na 28 lutego, kiedy mieliśmy okazję podziwiać największy spektakl. Używałem czułości ISO 1600 oraz czasów ekspozycji na poziomie 20–30 sekund. Obiektyw był ustawiony na najkrótszą ogniskową 16 mm, przy której uzyskiwałem ogromny kąt widzenia 107 stopni. W tym przypadku stosowałem przysłonę f/3.2 (obiektyw był lekko przymknięty w celu ograniczenia wad optycznych), a w korpusie włączyłem korygowanie winietowania i aberracji chromatycznej. Nie bawiłem się w fotografowanie w RAW-ach lecz używałem plików JPEG prosto z aparatu.
Oczywiście podejmowaliśmy próby wykonania ujęć trochę bardziej krajobrazowych, ale i wtedy nie wszystko szło tak jak trzeba. Pogoda była tak niestabilna, że momentami były duże dziury w chmurach, a za chwilę padał drobny deszcz. W efekcie, wykonując poniższe zdjęcie, nie zauważyłem, że na przedniej soczewce obiektywu zostało trochę kropel wody, które w połączeniu ze światłami miejskimi dały niecodzienny efekt.
Nawet gdy pogoda nie współpracuje, zawsze można próbować wykonać ciekawe ujęcie. Ostatniej nocy naszego pobytu na Lofotach zorze znów dopisały, pogoda tradycyjnie mniej. Całe niebo świeciło na zielono, ale chmury tylko miejscami się przerzedzały. Mimo tego jakieś ujęcia dało się wykonać. Tym razem zastosowałem czas 30 sekund i ISO 3200.
![]() |
Kończymy temat zórz polarnych i przechodzimy do innego typu astrofotografii sytuacyjnej, czyli polowania na meteory. Tutaj szczęście jest nieodzowne, bo jeśli ktoś ma pecha to najjaśniejsze zjawiska pojawiają się dokładnie poza polem widzenia aparatu albo w momencie, gdy mamy włączone wstępne podnoszenie lustra i przygotowujemy się właśnie do wyzwolenia migawki. Jeśli chodzi o meteory, to tutaj także pracujemy na szerokich lub średnich kątach widzenia, a kadr staramy się wybrać tak aby znalazły się w nim jakieś urokliwe elementy krajobrazu albo ciekawe obiekty na niebie. Poniższe zdjęcie wykonano aparatem EOS 6D i obiektywem Canon EF 85 mm f/1.8 USM. Zastosowano czułość ISO 1600 i czas ekspozycji 120 sekund. Ze względu na ogniskową wykorzystano montaż paralaktyczny, ale w przypadku fotografii meteorowej, w której częściej stosuje się ogniskowe na poziomie 16–35 mm, nie jest to konieczne.
![]() |
Widać wyraźnie, że udało się zarejestrować wszystkie podstawowe kolory nieba. Na zdjęciu uwieczniła się gromada otwarta Plejady zanurzona w niebieskiej mgławicy. Powyżej środka zdjęcia widnieje czerwona mgławica emisyjna Kalifornia, a nad nią uwiecznił się zielonkawy ślad meteoru z sierpniowego roju Perseidów.
Teraz przechodzimy już do astrofotografii klasycznej. Aby pokazać na co stać EOS-a 6D pod ciemnym niebem, wybrałem się na dwie sierpniowe noce w czyste i pozbawione świateł miejskich okolice Chełma (40 kilometrów od miasta). Ze sobą zabrałem, oprócz aparatu, obiektywy EF 50 mm f/1.4 USM, EF 85 mm f/1.8 USM, EF 100 mm f/2.8L IS USM Macro, EF 300 mm f/2.8L II IS USM oraz telekonwerter TC 1.4x. Sprzęt był powieszony na montażu paralaktycznym Sky Watcher HEQ5 SynTrek. Wybrane miejsce było naprawdę ciemna, ale przejrzystość nieba, ze względu na upały panujące podczas dnia, nie była najlepsza. Mimo wszystko udało się zebrać sporo materiału i pokazać duże możliwości EOS-a 6D. Uprzedzając trochę fakty, muszę powiedzieć, że bardzo dobre wrażenie zrobiła na mnie duża czułość aparatu w czerwonej części widma, a w szczególności w długości fali H-alfa (656 nm), w której swoje promieniowanie wysyła wiele mgławic emisyjnych.
Uważny Czytelnik na pewno zauważy, że w moim arsenale nie znalazł się żaden duży teleskop o długiej ogniskowej. Są ku temu dwie przyczyny. Po pierwsze, długa ogniskowa i duża waga teleskopu wymagają bardzo solidnego i precyzyjnego montażu. Cena takiego urządzenia jest bardzo wysoka i często dochodzi do kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Po drugie, moim zadaniem było pokazanie, że aby cieszyć się zdjęciami ładnych obiektów na niebie wcale nie musimy dysponować potężnym i drogim montażem, na którym mamy teleskop o ogniskowej rzędu 1000 mm. Już ogniskowe 50–300 mm pozwalają na uwiecznienie wielu ciekawych obiektów na naszym niebie i dają sporo frajdy.
Właśnie uznawane za klasycznie portretowe ogniskowe na poziomie 85–200 mm pozwalają wykonywać ciekawe… portrety małym gwiazdozbiorom. Jednym z najmniejszych jest konstelacja Strzały, której portret można wykonać nawet ogniskową 300 mm. Gwiazdozbiór jest ciekawy, bo nie dość że leży w gęstym od gwiazd polu Drogi Mlecznej, to jeszcze zawiera nietypową gromadę kulistą oznaczoną symbolem M71. Poniższe zdjęcie powstało przez złożenie 9 ekspozycji o czasie 120 sekund wykonanych na czułości ISO 1600.
![]() |
Kolejnym małym gwiazdozbiorem leżącym w gęstym polu Drogi Mlecznej jest Tarcza. Konstelację tę umieścił na niebie Jan Heweliusz nazywając ją Tarczą Sobieskiego. Nie dość że zawiera ona sporą liczbę gwiazd, to widać tam także gęste smugi pyłu międzygwiazdowego i ciekawą gromadę otwartą oznaczoną symbolem M11. Poniższe zdjęcie wykonano aparatem Canon EOS 6D z obiektywem 2.8/300. Złożono 15 ekspozycji o czasie 90 sekund przy czułości ISO 1600.
![]() |
Na razie nie pokazaliśmy jeszcze pełnych możliwości EOS-a 6D w rejestrowaniu mgławic emisyjnych, bo w konstelacjach Strzały i Tarczy takich nie ma. Nie brakuje ich za to w gwiazdozbiorze Łabędzia. Klasykiem tutaj jest mgławica Ameryka Północna leżąca obok Deneba – niebieskawej i najjaśniejszej gwiazdy z tej konstelacji. Poniżej zdjęcie wykonane przy pomocy obiektywu 2.8/300. Złożono 10 ekspozycji o czasie 90 sekund każde (ISO 1600).
![]() |
Niedaleko Ameryki Północnej, także w konstelacji Łabędzia, tuż obok gwiazdy Gamma Cygni, znajduje się kolejne zgrupowanie czerwonych mgławic. Tutaj zastosowano ten sam sprzęt co poprzednio. Czas ekspozycji wyniósł jednak 120 sekund i złożono 7 zdjęć o czułości ISO 1600.
![]() |
Kolejną znaną (już w tym artykule wspominaną) mgławicą emisyjną jest Kalifornia leżąca w gwiazdozbiorze Perseusza. Poniższe zdjęcie powstało przez złożenie 21 klatek o ekspozycji 90 sekund każda przy zastosowaniu czułości ISO 1600 i sprzętu tego samego co poprzednio.
![]() |
Kolejny przykład, prezentujący znaną i podwójną gromadę otwartą czyli chi i h Persei, pokazuje że czułość ISO 3200 także może być wykorzystywana do zdjęć nieba. Tutaj złożono 15 ekspozycji o czasie 60 sekund. Tym razem jednak użyto obiektywu 2.8/300 z telekonwerterem 1.4x.
![]() |
Chciałbym postawić sprawę jasno. Zaprezentowane powyżej zdjęcia nie są arcydziełami sztuki astrofotograficznej. W sieci znajdziecie znacznie lepsze ujęcia tych samych obiektów. Celem tego artykułu było pokazanie możliwości astrofotograficznych EOS-a 6D, a to narzuciło pewną specyfikę pracy. Robiąc zdjęcia dla siebie, a nie na potrzeby artykułu, nie jesteśmy ograniczeni czasem i nie musimy pokazać wielu ujęć z krótkich letnich sesji. Prezentowane tutaj zdjęcia powstały ze złożenia najczęściej kilku-kilkunastu ujęć o czasach ekspozycji 60–120 sekund. W przypadku poważnej zabawy w astrofotografię to za mało. Tutaj często jeden obiekt naświetla się dłużej, wykonując 30–40 lub nawet więcej ujęć o czasach na poziomie 2–5 minut. Stosując tę metodę mógłbym więc pokazać w tym artykule jedno lub dwa zdjęcia, a tego chciałem uniknąć.
Nie ulega jednak wątpliwości, że nawet krótkie obcowanie z EOS-em 6D pozostawiło mi bardzo dobre wrażenie. Ograniczenia tego aparatu w stosunku do wyższych modeli, w przypadku astrofotografii, są słabo zauważalne. Świetne zachowanie matrycy na dużych czułościach i długich czasach oraz wysoka czułość w czerwonej części widma czynią ten aparat jedną z najlepszych lustrzanek na rynku, jeśli chodzi o fotografowanie w kiepskich warunkach oświetleniowych. Jej małe gabaryty i waga są zaletą nie tylko w astrofotografii, ale także w fotografii podróżniczej czy krajobrazowej. Nie mam więc żadnych skrupułów aby ten aparat szczerze polecać i napisałbym dokładnie to samo nawet wtedy, gdyby nie był to artykuł sponsorowany przez firmę Canon.
Artykuł jest sponsorowany przez firmę Canon Polska Sp. z o.o.