Historia jednej fotografii - ciemna strona fotografii
1. Historia jednej fotografii - ciemna strona fotografii
Robert Bresson
Za każdym razem leżąc na plaży rozgrzany jak piec, rozmyślam z nudów nad tym: jaką fotkę by zrobić? W tej sytuacji sam sobie zaprzeczam, ponieważ wielokrotnie powtarzałem starą jak fotografia prawdę, że w plenerze najlepiej jest fotografować wczesnym rankiem lub późnym popołudniem. A przez resztę dnia lepiej np. leżeć na plaży.
Leżę więc sobie, słońce pali, a ja myślę i obserwuję. Uparłem się na zrobienie zdjęć i uległem własnemu uporowi, bo na foto dewiację nie ma lekarstwa. Muszę i chcę sobie udowodnić, że tak jak mnie kręci fotografia, tak i ja na nią oddziałuję, że wbrew trywialnym warunkom znajdę intymność szczegółu i chwili, że dam radę tu i teraz.
Patrzę w lewo, patrzę w prawo i nic się nie dzieje. Ludzi tłum i tyle. Mogę stopić się z nimi i zrobić reportaż na temat parawaningu, ale na to nie mam ochoty. Jestem na wakacjach, szukam estetycznego uniesienia. Gapię się w morze. Są lekkie fale, ale woda jest zimna i amatorów kąpieli jest mało. Co najwyżej moczą nogi przy brzegu, aby się schłodzić. I to mnie właśnie zainteresowało. Słońce z boku, podskakujące postacie, fale, woda, ruch, światło, kontrast. Te słowa kluczowe przeleciały mi przez głowę błyskawicznie. To jest temat na zdjęcie. Leżę dalej i myślę, jak te wszystkie elementy zamknąć w kadrze jednego zdjęcia? Idę do wody na wizję lokalną. Rzut oka na scenę nie zostawia suchej nitki. San Remo to nie jest, Hawaje to też nie są, ani nawet Gold Coast. Fale mizerne, surferów brak, płasko, bez palm, kamieni, rozbryzgujących się fal. Od razu wiem, że wizualnego baroku nie będzie. Trzeba podziałać ascetyczną formą. Brak atutów jest atutem. Postanawiam zarejestrować ruch przy pomocy długiego czasu.
Stawiam na niską perspektywę i aparat na statyw. Mam taki specjalny enerdowski statyw wyglądający jak trzy anteny radiowe. Jest mały, lekki, po złożeniu płaski i kompletnie niestabilny, za to można go nosić zamiast grzebienia w tylnej kieszeni spodni. Kupiłem go 30 lat temu, ale Zenit wykrzywiał jego antenowe nóżki. Za karę statyw został zesłany do piwnicy. Obecnie, kiedy fotografuje lekkimi bezlusterkowcami, ten wynalazek wrócił do łask. Im jestem starszy, tym bardziej doceniam technikę. Mój zestaw to bezlusterkowiec i kitowy zoom, co waży tyle co ręcznik. Lubię małe aparaty, ale jeszcze bardziej lubię małe obiektywy. Dzięki temu mogę bez obciążenia sprzętem iść na plażę udając żwawego dwudziestolatka.
![]() Bezlusterkowiec Fujifilm X-T1 z obiektywem Fujifilm Fujinon XF 18–55 mm f/2.8–4 OIS – sprzęt, z którego wówczas korzystałem. |
Ustawiam statyw na granicy piasku oraz wody i fotografuję. Jeśli długi czas ekspozycji na plaży w środku lata, to tylko z mocnym filtrem ND. Wybieram różne postacie baraszkujące w wodzie przy brzegu, głównie dzieci. Staram się dobrać tak czas, aby nie był za krótki, ani za długi. Woda ma być poruszona, ale nie może być mgiełką, a sylwetki nie mogą być duchami. I tak wszystko pod kontrolą, zaplanowane i metodycznie fotografowane. Powstają zdjęcia na pewno ciekawe i jestem zadowolony, ale czekam. W fotografii najważniejszy jest decydujący moment, który tak naprawdę jest szczęściem fotografa. Nagle przychodzi niezapowiedziana fala, większa od pozostałych. Przy włączonym trybie zdjęć seryjnych zalewa aparat. Ten moment uchwycony na zdjęciu to właśnie było to. Poczułem się syty i spełniony. To jest ten rodzaj adrenaliny, za który uwielbiam fotografować. Aparat, choć odporny na zamoczenie, też już miał dosyć. Po co kusić los. Czułem, że więcej już nic nie zrobię. Zasłużyłem na solidny odpoczynek na ręczniku.
![]() Fot. Jacek Bonecki Aparat: Fujifilm X-T1 Obiektyw: Fujifilm Fujinon XF 18–55 mm f/2.8–4 OIS Parametry ekspozycji: przysłona f/5, czas ekspozycji 1/7 s, ISO 320 |
Artykuł jest sponsorowany przez firmę FUJIFILM Europe GmbH (sp. z o.o.) Oddział w Polsce.