Przetwarzanie danych osobowych

Nasza witryna korzysta z plików cookies

Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.

Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.

Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.

Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.

Optyczne.pl

Poradniki

Uchwycone obiektywem. Lekcje legendarnego fotografa dzikich zwierząt

30 marca 2013

7. Jak Keebler wziął mnie w niewolę

Czułem, że nie potrafię się z tym pogodzić. Tylko co właściwie mogłem zrobić — ja, 28-letni, bliski ruiny fotograf z rodziną, która wkrótce miała się powiększyć? (To pytanie dalej mnie dręczy, codziennie. Nic się właściwie nie zmieniło poza tym, że dzieci są teraz w college’u). Wszystko rozbija się o wielkie korporacje, o interesy rządowe, o obojętność opinii publicznej. Więc co mogłem zrobić? Postanowiłem zacząć od znalezienia lisa długouchego z San Joaquin. Musiałem go zobaczyć na własne oczy i jeśli tylko się da, sfotografować.

Sharon zaczęła wydzwaniać, gdzie się dało. Jednak znalezienie dzikiego lisa długouchego, który będzie siedział sobie i czekał, aż podjadę zrobić mu zdjęcie, nie jest sprawą do załatwienia przez telefon. Jednak Sharon odkryła miejsce, gdzie były trzymane dwa takie lisy — CALM, czyli California Living Museum (mieliśmy tam kiedyś później wystawę i podpisywaliśmy książki). Przyjmowali tam zranione lub chore zwierzęta do leczenia, a potem wypuszczali je, jeśli ich stan na to pozwalał. Jeśli nie, zostawały u nich i można je było oglądać. Sharon załatwiła nam wejście przed godzinami otwarcia, żebyśmy mogli spróbować sfotografować ich dwa lisy.

CALM mieści się w Bakersfield. To była dość długa podróż, zwłaszcza dla Sharon, która była już w piątym miesiącu ciąży. Obiecano nam, że będziemy mogli wejść do pomieszczenia, w którym przebywają lisy, by robić im zdjęcia. Fotografowanie uwięzionego zwierzęcia nie pociągało mnie, nie lubię tak pracować. Nigdy wcześniej nie fotografowałem żadnego zwierzęcia w klatce, nie miałem więc pojęcia, jak powinienem się przygotować. Pożyczyłem z pracy obiektyw 300 mm f/2.8, bo pomyślałem, że przysłona f/2.8 pomoże mi usunąć z kadru otoczenie — wszystko, co ma związek z klatką. Dojechaliśmy na miejsce, przywitaliśmy się z bardzo miłymi pracownikami tej instytucji i zostaliśmy zaprowadzeni do klatki lisów. Znów był szary, zimowy dzień, moim zdaniem całkiem odpowiedni na zrealizowanie tego przygnębiającego zadania.


----- R E K L A M A -----

PROMOCJA SONY - 50% RABATU NA OBIEKTYW!

Sony A7 IV + 50/1.8 FE

13146 zł 12722 zł

Uchwycone obiektywem. Lekcje legendarnego fotografa dzikich zwierząt - Jak Keebler wziął mnie w niewolę
Keebler, lis długouchy z San Joaquin. Zdjęcie zrobione Nikonem F3P z obiektywem Nikkor 300 mm f/2.8, na kliszy Kodachrome 64.

Weszliśmy do pomieszczenia dla lisów. Pierwszy, którego nam pokazano, był w bardzo złym stanie. Jak się okazało, parę tygodni później zdechł. Spojrzał na nas wielkimi, ciemnymi oczami i wydobył z siebie słaby pomruk dezaprobaty, a potem znów położył łeb na łapach i zignorował nas. Wtedy wyszedł Keebler, dorodny samiec w pełnym zimowym futrze. Stanął i popatrzył na nas, a my natychmiast się w nim zakochaliśmy. Te zwierzątka, mniejsze od domowych kotów, mają najbardziej wyraziste oczy, jakie można sobie wyobrazić. Oczy, które zaglądają prosto w duszę. To było wspaniałe stworzenie i oczywiście nic nie mogło mnie już powstrzymać przed sfotografowaniem go.

Te zwierzątka, mniejsze od domowych kotów, mają najbardziej wyraziste oczy, jakie można sobie wyobrazić. Oczy, które zaglądają prosto w duszę. To było wspaniałe stworzenie i oczywiście nic nie mogło mnie już powstrzymać przed sfotografowaniem go.

Wyglądał na idealnie zdrowego, w przeciwieństwie do swego towarzysza, spytałem więc, dlaczego nie został wypuszczony. „To ten, który zagrał w reklamie Chevrona”— usłyszałem od pracownika CALM. „Sprowadzili tresera zwierząt z Hollywood, który w tydzień nauczył go biec po ścieżce i udawać przerażonego na sygnał”. „Jak to zrobili?” — spytałem. „Uwielbia ciasteczka Keeblera, więc dostawał je w nagrodę, gdy wykonał sztuczkę. I stąd się wzięło jego imię”. I tak cała historia zatoczyła koło. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? To była jedna z tych chwil, w których nabiera się pewności, że idzie się we właściwym kierunku.

Często słyszę pytanie, jak to się stało, że zająłem się fotografowaniem przyrody. Zwykle mówię: „Tak się po prostu zdarzyło. Tak się ułożyło życie. Nie planowałem tego”. Spotykam się wtedy z niedowierzaniem. Nie umiem jednak opowiedzieć całej tej historii w dwóch czy trzech zdaniach. Nie planowałem tego, że wzruszy mnie obejrzana reklama telewizyjna, nie mogłem przewidzieć, że spotkam biologa, który pokaże mi jej drugą, ciemną stronę, ani że spotkam się z lisem, który został wytresowany do tej reklamy i w ten sposób na zawsze rozstał się ze swymi dzikimi pobratymcami. Nie załatwiliśmy tego wszystkiego sami, nie mieliśmy wtedy potrzebnych do tego umiejętności ani też — bądźmy szczerzy — pieniędzy i kontaktów. Jednak życie tak się właśnie potoczyło.

A co z Keeblerem? Cóż, sfotografowałem go. Ta klatka stanowiła naprawdę okropne tło. Stanąłem na zewnątrz i fotografowałem z obiektywem wsuniętym między druty ogrodzenia, gdy Keebler ułożył się naprzeciwko mnie. Był oddalony o jakieś półtora metra. Popatrzył na mnie, a potem położył łeb i zaczął przysypiać; zdążyłem w tym czasie trzy razy nacisnąć spust migawki. Jedną z uchwyconych wtedy póz umieszczam dotąd w niemal każdym moim pokazie slajdów — nigdy nie zapomnę Keeblera. To zdjęcie znalazło się też na plakatach dotyczących ochrony środowiska, wykorzystano je w niezliczonych kompaniach informacyjnych, publikowano je w rządowych raportach i podsumowaniach, na okładkach czasopism i w prawie każdym artykule, jaki kiedykolwiek napisano o lisach długouchych. Keebler dawno zdechł, lecz wciąż jest najlepiej znanym reprezentantem swego gatunku i działa na rzecz jego ochrony. Jest też powodem, dla którego po dziś dzień corocznie wybieram się fotografować lisy długouche — to najdłużej kontynuowany projekt w moim życiu. Jak na takie małe stworzenie, udało mu się wywrzeć naprawdę spory wpływ na świat.

Od 1980 roku jestem wielbicielem marki Nikona i wciąż uwielbiam zapach nowego sprzętu. Jednak po spotkaniu z Keeblerem zacząłem patrzeć na aparaty i obiektywy inaczej. Wyposażenie nie ma aż takiego znaczenia — znaczenie ma to, do czego ono posłuży. Wystarczy mieć taki sprzęt, który pozwoli fotografować zagrożone wyginięciem zwierzęta i biologów przy pracy, nie utrudniając przy tym życia ani jednym, ani drugim. Po wyznaczeniu sobie tego nowego życiowego kierunku wróciłem do mojego sklepu w trochę lepszym nastroju. Trochę, bo mimo wszystko wciąż nie uszczęśliwiało mnie to, że muszę zarabiać na życie w sklepie, zamiast być w terenie z aparatem.

Jakiego ssaka lubię fotografować najbardziej? Lisa długouchego z San Juan, a na drugim miejscu — łosia.

Historia lisa długouchego jest zawsze obecna w mej pamięci. Gdy byłem mały, moja rodzina miała zwyczaj w każdą sobotę pakować samochód i wyruszać na włóczęgę. Podróżowaliśmy po Kalifornii, odkrywając nowe krajobrazy. Sharon też tak wychowano, więc nic dziwnego, że razem chętnie kontynuowaliśmy tę tradycję. Keebler jednak zmienił nasze postrzeganie świata. Zamiast krajobrazów zaczęliśmy widzieć habitaty, a poszukiwanie ciekawych rzeczy do obejrzenia zamieniło się w poszukiwanie rzeczy, których nikt nie ogląda.