Wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie, a także do prawidłowego działania i wygodniejszej obsługi. Informacje o tym, jak korzystasz z naszej witryny, udostępniamy partnerom społecznościowym, reklamowym i analitycznym. Partnerzy mogą połączyć te informacje z innymi danymi otrzymanymi od Ciebie lub uzyskanymi podczas korzystania z ich usług i innych witryn.
Masz możliwość zmiany preferencji dotyczących ciasteczek w swojej przeglądarce internetowej. Jeśli więc nie wyrażasz zgody na zapisywanie przez nas plików cookies w twoim urządzeniu zmień ustawienia swojej przeglądarki, lub opuść naszą witrynę.
Jeżeli nie zmienisz tych ustawień i będziesz nadal korzystał z naszej witryny, będziemy przetwarzać Twoje dane zgodnie z naszą Polityką Prywatności. W dokumencie tym znajdziesz też więcej informacji na temat ustawień przeglądarki i sposobu przetwarzania twoich danych przez naszych partnerów społecznościowych, reklamowych i analitycznych.
Zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies możesz cofnąć w dowolnym momencie.
Historia stabilizowanych instrumentów obserwacyjnych sięga 1980 roku, kiedy to Fujinon wprowadził na rynek pierwszą lornetkę z serii Stabiscope. Dziesięć lat później
Zeiss zaprezentował swój instrument, a mianowicie 20x60 S. Nawet na współczesne standardy, to wciąż lornetka znakomita i unikalna, w której system stabilizacji jest całkowicie mechaniczny, przez co nie wymaga obecności elektroniki oraz zasilania.
W 1995 roku pojawiły się kolejne mechanizmy oparte o elektronikę i tutaj mocne wejście na rynek zanotował Canon, który zaprezentował wtedy model 12x36 IS, w którym stabilizacja odbywała się poprzez zmienne położenie pryzmatów typu Porro II. W kolejnych latach do grona producentów stabilizowanych lornetek dołączyły jeszcze firmy takie, jak choćby Nikon czy Bushnell.
Jeśli chodzi o lunety obserwacyjne wyposażone w stabilizację obrazu, tutaj prekursorem była firma Nikon, która w październiku 2011 roku zaprezentowała model
Fieldscope EDG 85 mm VR. Ze względu na wagę sięgającą prawie 2.5 kilograma, trudno było jednak uznać tę lunetę za mobilny sprzęt, z którym można wybierać się na dłuższe wycieczki.
Jeśli chodzi o mniejsze lunety ze stabilizacją, to tutaj na prowadzenie wysunęła się belgijska firma Kite Optics, która w 2025 roku zaprezentowała model APC 60ED. Ten produkt nie zdobył jednak rynku szturmem, ale trudno się temu dziwić. To stosunkowo nowy producent, bez tak dużej renomy jak firmy o znacznie większej tradycji. Co więcej, jego luneta wyglądała jak rura, do której doczepiono dziwną skrzynkę. A wszystko to w cenie prawie 10 tysięcy złotych. Wiele osób uznało więc taki zakup za dość ryzykowny. Przecież mieliśmy już przypadki firm takich jak choćby Zen Ray czy Bynolyt, które też mocno rozpychały się na rynku optyki sportowej, oferowały nawet dożywotnią gwarancję, zdobyły spore grono klientów, a potem upadły i pozostawiły ich na lodzie.
Dnia 25 listopada 2025 roku na rynku stabilizowanych lunet zameldował się austriacki Swarovski Optik. Tego dnia miała bowiem miejsce premiera dwóch modeli, a mianowicie lunety prostej Balance ST 14-35x50 oraz kątowej Balance AT 18-45x65, które zostały zaoferowane w cenach odpowiednio 16000 i 16900 złotych.
Oba modele mają ten sam parafokalny okular o krotności zooma wynoszącej 2.5 raza, wyposażony w wysuwaną muszlę okularową o płynnej regulacji. Ma on naprawdę duże rozmiary, ale m.in. dzięki temu daje imponujący zakres pól widzenia i to przy zachowaniu bardzo komfortowego odstępu źrenicy wynoszącego aż 20 mm. Owe pola zmieniają się w zakresie od 57 do 78 stopni. W efekcie model prosty daje nam zakres rzeczywistych pól widzenia od równych 4 do 2.2 stopnia, natomiast większy model kątowy od 3.16 do 1.74 stopnia. Obie lunety pozwalają ustawiać ostrość od odległości 3.4 metra.
W obu przypadkach mamy do czynienia z bardzo solidnymi obudowami, które są pokryte dobrej jakości gumowanym obiciem. Pozwala to na pracę w zakresie temperatur od -20 to +50 °C. Lunety nie zostały jednak wyposażone w wysuwane odrośniki (vel osłony przeciwsłoneczne).
Pod spodem każdego z modeli znajdziemy mocowanie statywowe, do którego można dodatkowo przykręcić dołączoną w zestawie płytkę. Wejście na baterię w małej lunecie znajduje się na spodzie, a w większej z tyłu oraz z boku celi z pryzmatami. Zasilaniem jest tutaj dedykowany akumulator RB-S, który w typowych warunkach temperaturowych ma wystarczyć na 12 godzin pracy. Można też dokupić akumulator zapasowy - taka przyjemność kosztuje 300 złotych. Włącznik aktywujący stabilizację w obu przypadkach znajdziemy z tyłu, pod okularem. Stabilizacja samoczynnie wyłączy się po 5 minutach braku aktywności.
Zaskakujące jest to, jak mało omawiane lunety różnią się od siebie rozmiarami i wagą. Wynika to z faktu, że obiektyw 50-tki ma dodatkową obręcz, w efekcie zewnętrzna średnica tubusu wynosi tutaj aż 80 mm, natomiast w 65-tce jest tylko 3 mm większa. Być może tak duże rozmiary ST50 zostały narzucone przez duży rozmiar pryzmatów, w których zamontowany jest system stabilizacji. Ostateczny efekt tego jest taki, że model kątowy, który waży 1470 gramów zbiera aż 69% światła więcej, natomiast jest tylko 13% cięższy od modelu prostego, który waży 1300 gramów.
Warto jednak pamiętać, że choć mamy tutaj sporą różnicę w średnicy obiektywu i ilości zbieranego światła, inne zakresy powiększeń powodują, że jasność powierzchniowa obrazu dawana przez obie lunety jest podobna. Tutaj przewaga 65tki zmniejsza się do tylko 2%.
Kluczowym elementem nowych lunet jest oczywiście system stabilizacji obrazu. Opiera się on o wykorzystanie precyzyjnych czujników wykrywających najlżejsze ruchy i kompensujących je w czasie rzeczywistym za pomocą wydajnego silnika elektrycznego, który jest w stanie precyzyjnie regulować położenie układu soczewek. System przetwarza ponad tysiąc pomiarów na sekundę i odpowiednio koryguje położenie elementów optycznych. I faktycznie, jeśli zajrzymy głęboko do wnętrza tubusów przy włączonej stabilizacji, zobaczymy tam wychylającą się tuleję z pryzmatami. Szkoda tylko, że jednocześnie dojrzymy też tam wystający i jaskrawozielony fragment płytki z elektroniką oraz błyszczące łebki śrub imbusowych. Na szczęście pozostałe elementy wnętrza tubusów są właściwie wyczernione i wykarbowane.
Skoro już rozpoczęliśmy temat stabilizacji obrazu, powiedzmy coś o skuteczności jej działania. Szczerze powiedziawszy, miałem wątpliwości, jak ona poradzi sobie z pracą przy tak dużym powiększeniu jak 45 razy. Praktyka pokazała jednak, że Swarovski zna się na rzeczy i zostałem tutaj bardzo mile zaskoczony. W obu lunetach, nawet na najwyższych dostępnych powiększeniach, obraz jest naprawdę stabilny i pozwala na bardzo komfortowe obserwacje. Miałem wrażenie, że w tym przypadku pewna płynność obrazu i minimalne nieostrości, które pojawiają się przy większych wychyleniach układu optycznego, są znacznie mniej uciążliwie niż w przypadku stabilizowanych lornetek Canona. Używając lunet Swarovskiego naprawdę można zupełnie zapomnieć, że pracuje w nich stabilizacja i jednocześnie zapomnieć o używaniu statywu. Oczywiście do czasu, gdy skończy nam się bateria.
Lunety mają bogate wyposażenie standardowe. Oprócz wspominanego już akumulatora, dostaniemy ładowarkę z dwoma gniazdami i dedykowanym kablem USB, pasek, dekielki na obiektyw i okular, stopkę statywową, ściereczkę do czyszczenia optyki oraz kilka dokumentów.
Jeśli chodzi o jakość obrazu, jest dokładnie tak, jak to zwykle bywa u tej firmy z Austrii. Jasność, odwzorowanie bieli, kontrast oraz ostrość są naprawdę świetne. Co więcej, owa ostrość jest trzymana do samej diafragmy niezależnie od tego, jakiego powiększenia używamy. Minimalny spadek rozdzielczości da się zauważyć w zasadzie tylko na największym powiększeniu. Zupełnie nie przeszkadzają zniekształcenia geometryczne, bo bardzo delikatny wpływ dystorsji poduszkowej da się dojrzeć tylko na najmniejszym powiększeniu.
Pewnym problemem jest za to aberracja chromatyczna na skraju pola. O ile na mniejszych powiększeniach nie jest ona jeszcze bardzo duża, to na maksymalnym zbliżeniu widać ją bez najmniejszych problemów.
Jeśli miałbym szukać jeszcze jakiś mankamentów, to byłaby to pewna czułość okularu na black-outy, która szczególnie daje się we znaki przy większych powiększeniach. Wtedy pole własne rośnie do okolic 70 stopni i próba szybkiego rozejrzenia się po nim na boki często kończy się wskoczeniem w czarną diafragmę.
Fatalna pogoda panująca w ostatnich dniach nie pozwoliła mi na wykonanie obserwacji pod rozgwieżdżonym niebem. Nie wiem więc jak wygląda sprawa korygowania komy i astygmatyzmu, ale patrząc na ogólną ostrość obrazu w całym polu, nie może być z tym źle. Nie mogę się doczekać obserwacji Księżyca, Saturna czy Jowisza z jego galileuszowymi satelitami prowadzonych z ręki przy powiększeniu 45 razy.
Na zakończenie trochę subiektywnych wrażeń i opinii. Balance AT 18-45x65 mm to dla mnie strzał w dziesiątkę. Rewelacyjny sprzęt o świetnej optyce, szerokim polu widzenia wyposażony w stabilizację, która naprawdę pozwala używać go bez statywu i to w całym zakresie oferowanych powiększeń. Jednocześnie lunetę bardzo ergonomicznie się trzyma. Dzięki konstrukcji kątowej, nasze ręce mogą być zgięte w łokciach i dodatkowo oparte o tułów.
Natomiast Balance ST 14-35x50 mm uważam za znacznie mniej udaną propozycję. Różnica cenowa na jej korzyść, wynosząca 900 złotych, przy tym poziomie kwotowym jest w zasadzie nieistotna. Jednocześnie zmniejszając obiektyw z 65 mm na 50 mm zyskujemy na wadze i gabarytach zaskakująco mało. Średnice tubusów obu lunet różnią się raptem o 3 mm, a różnica w wadze to tylko 170 gramów. Jednocześnie dla mnie, komfort pracy z wariantem prostym jest niższy. Trzeba go trzymać wyżej, na bardziej wyciągniętych rękach, co zmniejsza stabilność i powoduje, że szybciej się męczymy. Jeśli więc miałbym wybrać coś dla siebie, zdecydowałbym się na większy wariant, który moim zdaniem ma znacznie więcej zalet.
Osobną kwestą są ceny nowych lunet. Kwoty na poziomie 16-17 tysięcy złotych są iście astronomiczne, ale jeśli popatrzymy na to, ile obecnie kosztuje sprzęt tej klasy, to przestają być już tak przerażające. Przecież klasyczna luneta Swarovski ATX 25-60x65, która jest pozbawiona stabilizacji, kosztuje około 14 tysięcy złotych, czyli nie tak dużo mniej niż jej stabilizowany brat. Jeszcze ciekawiej wygląda porównanie do lornetek. Swarovski NL Pure 14x52 wyceniony jest obecnie na prawie 16 tysięcy złotych. Szczerze powiedziawszy, gdybym potrzebował instrumentu optycznego z większym powiększeniem, zamiast NL Pure 14x52, gdzie jednym mechanizmem stabilizacji jest opcjonalna podpórka o czoło, wolałbym dołożyć tysiąc złotych i kupić sobie AT Balance 18-45x65.
Podsumowując, lunety Swarovski Balance AT/ST to świetna propozycja, która na pewno znajdzie spore grono zadowolonych użytkowników.
Wygląda na to, że korzystasz z oprogramowania blokującego wyświetlanie reklam.
Optyczne.pl jest serwisem utrzymującym się dzięki wyświetlaniu reklam. Przychody z reklam pozwalają nam na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem serwerów, opłaceniem osób pracujących w redakcji, a także na zakup sprzętu komputerowego i wyposażenie studio, w którym prowadzimy testy.
Będziemy wdzięczni, jeśli dodasz stronę Optyczne.pl do wyjątków w filtrze blokującym reklamy.