Sigma Art w podróży
1. Wstęp
Do roku 2012 w kwestii klasycznych obiektywów stałoogniskowych fotografowie byli niejako skazani na instrumenty dwóch wiodących firm. Czerwony lub złoty pasek na obiektywie wiązał się co prawda z wysoką ceną, jednak można powiedzieć, że wraz z nią szła bardzo dobra jakość zastosowanej optyki. Sytuację zmieniła Sigma wraz z premierą linii Art - obiektywów klasy premium, które, jak zresztą pokazują nasze testy, jakościowo nie odstają od firmowych instrumentów. Dość powiedzieć, że na stałym wyposażeniu naszej redakcji znajdują się cztery sztuki modelu o parametrach 35 mm f/1.4 - po jednej na każdym dostępnym mocowaniu. Obiektywów używamy do testów rozdzielczości, w czym spisują się wyśmienicie, górując nawet czasem wynikami nad firmowymi odpowiednikami.
Od tego czasu Sigma uzupełnia portfolio obiektywów linii Art kolejnymi klasycznymi "stałkami", a ostatnio również instrumentami typowo reporterskimi (jak 24-70 mm f/2.8 czy 14-24 f/2.8) oraz obiektywami o bardziej egzotycznych parametrach (vide 14 mm f/1.8). Japońska firma była przed rokiem 2012 kojarzona z instrumentami skierowanymi do amatorów fotografii i osób, które nie zarabiają na życie zdjęciami. Obiektywy te pod względem jakości nie zawsze mogły rywalizować z tzw. firmowymi odpowiednikami, ale były od nich znacznie tańsze. Premiera linii Art ten stan rzeczy miała zmienić i można chyba powiedzieć, że się udało. Takie instrumenty jak wspomniana Sigma A 35 mm f/1.4, Sigma A 85 mm f/1.4 czy Sigma A 135 mm f/1.8 (dzierżąca zresztą rekord rozdzielczości na matrycy naszego Canona 5D Mark III) na stałe zagościły w torbach profesjonalistów.
Korzystając w faktu, że w kwietniu zaplanowałem dwa zagraniczne wyjazdy, postanowiłem sprawdzić, jak nowe Sigmy poradzą sobie w typowo podróżniczym reportażu. I tak, na Islandię zabrałem ze sobą Sigmę A 24-70 mm f/2.8 oraz Sigmę A 14 mm f/1.8, a na wyjazd do Londynu ograniczyłem się jedynie do tego pierwszego.
Artykuł powstał na zlecenie firmy K-Consult - dystrybutora obiektywów Sigma w Polsce.